środa, 4 września 2019

1. Wiara w dzisiejszym świecie


Wstęp
Na początku swojej książki Joseph Ratzinger1 opowiada bajkę o Janku, który zmarnował skarb, który otrzymał. Pisze: „Dzisiejszych chrześcijan nieraz niepokoi pytanie, czy może teologia ostatnich lat nie poszła taką właśnie drogą zamiany złota na osełkę. Czyż wymagań wiary, które uważano za zbyt uciążliwe, nie interpretowano stopniowo coraz swobodniej, choć oczywiście zawsze tylko tak, by nic ważnego tu nie utracić, a jednak zawsze tak, że można było odważyć się na krok następny? I czy biednemu Jankowi, chrześcijaninowi, który ufnie zawierzał każdej zamianie i każdej interpretacji, nie pozostanie wkrótce zamiast złota, jakie miał na początku, tylko osełka i czy nie będzie można spokojnie mu doradzić, by ją wyrzucił?”2. Teologia przedsoborowa, w dużej mierze teologia scholastyczna mogła być trudna dla niespecjalisty. Czy w imię ułatwienia dostępu do teologii, nie stracono na jej jakości?
Na tym tle formułuje intencję swojej książki: „Tu mieści się intencja tej książki: chce ona pomóc w zrozumieniu na nowo, że wiara umożliwia człowiekowi w dzisiejszych czasach być naprawdę człowiekiem, chce wyłożyć wiarę bez niepotrzebnej gadaniny, ukrywającej z trudem duchową pustkę”3. Jest to postulat żywej teologii, nie zamkniętej w martwych strukturach, dotyczącej istotnych problemów współczesnego człowieka, który pragnie być wierzący.

1. Wątpienie i wiara — sytuacja człowieka wobec zagadnienia Boga
Autor opowiada przypowieść Kierkegaarda o błaźnie i pożarze na wsi: „W pewnym cyrku wędrownym w Danii wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc, zwłaszcza że zagrażało niebezpieczeństwo, iż ogień przeniesie się do wsi poprzez puste, wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny trik propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać niż się śmiać, daremnie próbował błagać ludzi i tłumaczyć im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Błagania jego wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu, uważano, że świetnie gra swą rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi, na pomoc było za późno, tak że zarówno wieś, jak i cyrk spłonęły”4. JR obawia się, że teolog współczesny znajduje się w sytuacji takiego błazna. Ciekawe, że porównuje Kościół do cyrku, a świat do wioski. Ciekawe, że uważa, że to najpierw Kościół ginie, a jego zagłada grozi z kolei światu.
Kontynuuje: „Może trzeba powiedzieć, że ten wstrząsający obraz — choć zawiera tyle prawdy i pobudza do zastanowienia — jednak jeszcze zanadto upraszcza sprawę. Wygląda to bowiem tak, jakby błazen, tzn. teolog, był tym, który wszystko wie i przychodzi z zupełnie jasnym orędziem. Mieszkańcy wsi, do których błazen spieszy, tzn. ludzie nie mający wiary, są zaś tymi, których dopiero trzeba pouczyć o czymś, czego nie wiedzą; w takim razie wystarczyłoby właściwie, by błazen zmienił Swój ubiór, starł szminkę — i wszystko byłoby w porządku. Ale czy to jest naprawdę tak proste? Czy wystarczy, byśmy sięgnęli tylko do aggiomamento, byśmy zmyli szminkę, ubrali się po cywilnemu w język świecki, albo w bezreligijne chrześcijaństwo, by wszystko już było w porządku? Czy wystarczy duchowa zmiana ubrania, by ludzie przybiegali z radością i pomagali gasić ogień, który, jak teolog twierdzi, płonie i nam wszystkim zagraża? Chciałbym powiedzieć, że teologia, z której faktycznie usunięto szminkę i którą przybrano w nowoczesny strój świecki — jak to nieraz widzimy — zdaje się wskazywać na naiwność tej nadziei”5. Rzeczywiście, to nie takie proste. Teolog niewiele wie, a jego orędzie wcale nie jest oczywiste dla współczesnego świata. Zmiana form zewnętrznych, czy form przekazu niewiele zmienia. Teolog sam powinien żyć Bogiem i być Jego wiernym świadkiem. W ten sposób JR ukazuje wątpliwą wartość odnowy teologicznej, zwanej aggiomamento.
Oczywiście jest prawdą, że gdy ktoś próbuje głosić wiarę ludziom, którzy dziś żyją i myślą, to może się sobie wydawać błaznem, albo raczej kimś, kto wyszedł ze starożytnego sarkofagu i wszedłszy w dzisiejszy świat w stroju i ze sposobem myślenia starożytnych, nie może go zrozumieć, ani nie może być przezeń zrozumiany. Ale jeśli ten kto próbuje głosić wiarę, ma dość samokrytycyzmu, zauważy wkrótce, że nie chodzi tu o jakąś formę, o jakąś zmianę szat, w których teologia występuje. Kto się podejmuje głosić dzisiejszemu człowiekowi teologię, będącą dla niego czymś zupełnie obcym, ten — o ile te sprawy bierze na serio — nie tylko dozna trudności w jej tłumaczeniu, ale także doświadczy i pozna niebezpieczeństwo grożące jego własnej wierze, dręczącą moc niewiary w głębi własnej wiary. I tak, kto dziś chce uczciwie sobie i innym zdać sprawę z wiary chrześcijańskiej, będzie musiał uznać, że nie jest bynajmniej kimś w przebraniu i że musiałby tylko zmienić strój, by móc innych nauczać. Będzie musiał raczej zrozumieć, że jego sytuacja wcale tak bardzo się nie różni od innych, jak mu się to z początku mogło wydawać. Zrozumie, że w obu grupach są obecne jednakie moce, chociaż oczywiście działają w różny sposób”6. Kryzys wiary może uderzyć również w teologa, szczególnie, jeśli wiara jest dla niego tylko pewną strukturą myślową, a nie mocą wprowadzania Jezusa w nasz tak bardzo pogański świat. Trzeba dążyć do żywej, charyzmatycznej wiary – wtedy będzie możliwa żywa teologia.
Paul Claudel we wstępnej scenie swego Atłasowego pantofelka uchwycił tę sytuację wierzącego w wielkiej, przekonywającej wizji: tej, w której występuje jezuita-misjonarz (brat Rodryga, światowca, wiodącego życie pełne błądzeń i przygód). Statek wiozący misjonarza rozbił się. Okręt jego zatopili korsarze, misjonarz przywiązany do belki tonącego okrętu błądzi na tym kawałku drzewa po wzburzonych wodach oceanu. Przedstawienie zaczyna się jego ostatnim monologiem: „Panie, dziękuję ci za to, że mnie tak związałeś. Nieraz uważałem, że Twoje przykazania są ciężkie, wola moja wobec tych nakazów była bezsilna i sprzeciwiała się im. Dziś jednak nie mogę już ściślej być z Tobą związany i chociaż mogę się poruszać, żaden z moich członków nie może się od Ciebie oddalić. Tak więc jestem naprawdę przymocowany do krzyża, ale krzyż, na którym wiszę, do niczego nie jest przywiązany, błąka się po morzu”7. Może jest to obraz chrześcijanina związanego z Jezusem i jednocześnie zabłąkanego w świecie?
Mówi dalej JR: „Warto przytoczyć żydowską historyjkę, którą zanotował Martin Buber. Można w niej wyraźnie ujrzeć dylemat ludzkiego losu. „Pewien uczony, mąż bardzo światły, który słyszał o cadyku z Berdyczowa, odszukał go, by i z nim także, jak to miał w zwyczaju, podyskutować i zawstydzić go, obalając przestarzałe dowody prawdziwości jego wiary. Gdy wszedł do izby cadyka, ujrzał go chodzącego tam i z powrotem z książką w ręku, w głębokim zamyśleniu. Nie zwrócił on uwagi na przybysza. Wreszcie stanął, spojrzał na niego przelotnie i powiedział: A może to jednak prawda? Uczony nasz stanął jak wryty, na próżno starał się opanować, zatrzęsły się pod nim kolana, tak przejmujący był widok cadyka, tak wstrząsające były jego proste słowa. Rabin Lewi Izaak zwrócił się teraz wprost do niego i przemówił spokojnie: Mój synu, wielcy uczeni Tory z którymi dyskutowałeś, na próżno do Ciebie przemawiali; odchodziłeś i śmiałeś się z nich. Nie mogli ci wyłożyć na stół Boga i Jego Królestwa, ja również tego zrobić nie mogę. Ale zastanów się, synu mój, może to jest prawda. Uczony ze wszystkich sił pragnął mu się sprzeciwić, ale owo straszne może, które mu ciągle brzmiało w uszach, odebrało mu zdolność sprzeciwu”8. To, co JR stara się podkreślić w tym fragmencie – to niepewność wiary rabina, która wstrząsa pewnym swoimi argumentami uczonym.

2. Skok w wiarę — tymczasowa próba określenia istoty wiary
Stary Testament nie określał siebie jako całości pojęciem „wiary”, tylko pojęciem „prawa”. Jest on przede wszystkim pewnym porządkiem życia, w którym naturalnie akt wiary nabiera coraz to większego znaczenia. Religijność rzymska znowu w praktyce rozumiała pod słowem religio przestrzeganie określonych form i zwyczajów rytualnych. Akt wiary w siły nadprzyrodzone nie jest dla niej niczym decydującym; mogło go w ogóle nie być bez żadnej niewierności w, stosunku do tej religii. Ponieważ religia rzymska polegała na systemie pewnych rytów, dlatego sprawą najważniejszą było ich staranne przestrzeganie. Można by tak to ciągnąć poprzez całe dzieje religii. Ale wystarczy tego, cośmy powiedzieli, by podkreślić, że bynajmniej nie jest samo przez się zrozumiałe, iż bycie chrześcijaninem wyraża się zasadniczo słowem credo, że wiara określa jego postawę wobec rzeczywistości”9. Wiara, jako całokształt wiedzy religijnej, wynikającej z katechizacji ma pewien wpływ na życie człowieka wierzącego – ale nie zawsze jest to wpływ decydujący.
Między Bogiem a człowiekiem jest niezmierzona przepaść; człowiek bowiem jest tak stworzony, że można dojrzeć tylko, czym Bóg nie jest; stąd Bóg, który jest dla człowieka z istoty swej niewidzialny, jest i zawsze będzie poza jego polem widzenia. Bóg jest z istoty Swej niewidzialny — ta zasadnicza wypowiedź biblijnej wiary w Boga, mówiąca „nie” widzialności bogów, odnosi się zarazem, a nawet przede wszystkim do człowieka; człowiek jest tym, który patrzy, któremu zdaje się być wyznaczona przestrzeń dosięgalna wzrokiem i dotykiem. Ale w zasięgu jego wzroku i dotyku, który wyznacza miejsce jego bytowania, Bóg nie występuje i nigdy nie wystąpi, choćby ten zasięg jak najdalej rozciągnąć. Jest to, jak sądzę, ważną rzeczą, że w zasadzie taka jest wypowiedź Starego Testamentu; Bóg nie jest tylko Tym, który obecnie jest poza polem widzenia, jak gdyby można Go było zobaczyć, gdyby można było pójść dalej; On jest Tym, który istotnie jest poza polem widzenia, choćby nie wiem jak zostało ono poszerzone”10. Już w ST Bóg sam się objawia, a w Jezusie Chrystusie stał się widzialny, słyszalny i dotykalny.
Ale jeżeli tak jest, to w słowie credo zamyka się zasadniczy wybór naszej postawy wobec rzeczywistości jako takiej; nie oznacza ono stwierdzenia tego czy owego, ale oznacza zasadniczą postawę wobec bytu, egzystencji, siebie samego i całej rzeczywistości; oznacza opowiedzenie się za tym, że to czego nie można ujrzeć, co nie może w żaden sposób stanąć w polu widzenia człowieka, nie jest czymś nierzeczywistym, lecz odwrotnie, że to czego nie można ujrzeć jest właściwą rzeczywistością, która utrzymuje i umożliwia wszelką rzeczywistość. Oznacza opowiedzenie się za tym, że to samo, co umożliwia istnienie całej rzeczywistości, jest zarazem tym, co człowiekowi daje prawdziwie ludzką egzystencję, co czyni go możliwym jako człowieka, jako bytującego po ludzku. Innymi słowy: wierzyć znaczy uznać, że wewnątrz egzystencji ludzkiej istnieje punkt, który nie może zasilać się tym co widoczne i dotykalne, ani na tym się opierać, ale który styka się z tym, czego dojrzeć nie można, tak że staje się to dla niego dotykalne i okazuje się niezbędne dla jego egzystencji”11. Bóg w ST nie podkreśla swojej niewidzialności – pozwala się poznawać, doświadczać. Ludzie bardzo namacalnie doświadczają, co oznacza być wiernym Bogu, a co oznacza być Mu niewiernym.
Dalej mówi JR o nawróceniu do Boga: „Taką postawę można naturalnie osiągnąć tylko przez to, co w języku biblijnym nazywa się „odwróceniem”, „nawróceniem”. Z natury swej ciąży człowiek do tego co widzialne, co można wziąć w rękę i po co można sięgnąć, jak po swoją własność. Człowiek musi się wewnętrznie odwrócić, aby dojrzeć, jak wiele traci z tego, co istotne, gdy idzie za swym ciążeniem naturalnym. Musi się odwrócić, aby poznać, jak jest ślepy, gdy wierzy tylko temu, co widzą jego oczy. Bez tego zwrotu egzystencji, bez pokonania naturalnego ciążenia nie ma wiary. Wiara właśnie jest nawróceniem, w którym człowiek odkrywa, że się łudzi, gdy idzie jedynie za tym co uchwytne. Jest to zarazem najgłębszy powód, dlaczego wiara nie da się udowodnić. Jest ona zwrotem w bytowaniu i osiąga ją tylko ten, kto dokonuje tego zwrotu. Ponieważ zaś z natury ciążymy w innym kierunku, dlatego wiara jest codziennie czymś nowym, i tylko w nawróceniu trwającym całe życie możemy pojąć, co to znaczy mówić: wierzę”12. Potrzebna jest pokora, żeby przyjąć, że to co już poznałem nie wyczerpuje bogactwa rzeczywistości. Jestem ciągle jak małe dziecko, które jest na początku poznawania świata i stwarzającego go Boga. To Jezus jest twórcą naszej wiary, dzięki Duchowi Świętemu możemy przyjąć Boga, który się nam objawia. Bóg wychodzi naprzeciw człowiekowi, pozwala się doświadczać – i to jest podstawą wiary.
Stąd można zrozumieć, że wiara nie teraz dopiero, w szczególnych warunkach naszej współczesnej sytuacji staje się problemem, a nawet wydaje się czymś prawie niemożliwym — wiara bowiem oznacza zawsze, może w sposób bardziej ukryty i mniej łatwy do poznania, skok poprzez bezdenną przepaść, mianowicie z napierającego na człowieka dotykalnego świata; wiara zawsze zawiera coś z wielkiej przygody, zrywu i skoku, bo zawsze jest ryzykiem, że się przyjmuje jako rzeczywiste i podstawowe to, czego bezpośrednio nie widać. Nigdy wiara nie była takim nastawieniem, które samo przez się przypadałoby ludzkiemu istnieniu; zawsze była rozstrzygnięciem angażującym głębię ludzkiej egzystencji, domagającym się od człowieka zwrotu, jaki się osiąga jedynie poprzez decyzję13. Bóg przychodzi do człowieka przez konkretne jego doświadczenia, na które może z Jego pomocą odpowiedzieć wiarą, lub buntem zaprzeczenia Boga, ateizmem.

3. Dylemat wiary w dzisiejszym świecie
Jeśli już zdamy sobie sprawę z przygody jaka mieści się w postawie wiary, nie można nie zastanowić się nad drugą rzeczą, w której szczególnie ostro występuje trudność wierzenia, z jaką dziś się spotykamy. Do przepaści między tym co „widzialne” i tym co „niewidzialne” dochodzi dla nas jeszcze przepaść różnicy pomiędzy „ongiś” i „dzisiaj”. Zasadniczy paradoks, istniejący już w samej wierze, pogłębia się przez to, że wiara występuje w stroju przeszłości, a nawet wydaje się być właśnie przeszłością, minioną formą życia i egzystencji. Wszelkie unowocześnienia, czy się one nazywają intelektualno-akademicką demitologizacją, czy kościelno-pragmatycznym aggiomamento, niczego tu nie zmieniają, przeciwnie, usiłowania te jeszcze bardziej nasuwają podejrzenie, że przedstawia się uporczywie jako nowoczesne coś, co w rzeczywistości jest staroświeckie. Te usiłowania uświadamiają nam dopiero w pełni, jak bardzo to, z czym się w nich spotykamy, jest „wczorajsze”, a wiara nie ukazuje się już jako zuchwały wprawdzie, lecz wymagający wspaniałomyślności człowieka skok z pozornej pełni naszego świata widzialnego w pozorną nicość niewidzialnego i niedosięgalnego; wydaje się nam raczej, że wymaga zobowiązania się dziś do tego, co minęło, i opowiedzenia się za tym, co wiecznie ważne. Ale któż by się na to zgodził w czasie, kiedy idea „postępu” zastąpiła myśl o „tradycji”14. Wiara dotyczy wieczności, dotyczy życia duchowego z Bogiem, który jest poza czasem. To nie jest kwestia tradycji, czy postępu – religia może się starzeć i wszystkie jej formy, a wiara jest teraźniejszością człowieka, który powierza swoje życie Bogu. Demitologizacja jest szkodliwa, bo jest pysznym spojrzeniem na przeszłość. Aggiornamento – jest niebezpieczne, bo zmieniając zewnętrzne formy religijności niszczy pobożność i nie umacnia wiary.
W dawnej postawie duchowej pojęcie „tradycji” zawierało określony program; jawiła się ona jako zabezpieczenie, na które człowiek może liczyć; wtedy mógł się czuć bezpiecznie i na swoim miejscu, gdy mógł się powołać na tradycję. Dziś panuje dokładnie przeciwne nastawienie: tradycja wydaje się czymś, co się skończyło, czymś wczorajszym, natomiast postęp wydaje się właściwą obietnicą istnienia tak, że człowiek widzi swe miejsce tylko w obrębie postępu i przyszłości, a nie tradycji i przeszłości”15. Dzieje się tak, bo zdyskredytowano tradycję, ukazano ją jako coś martwego, jako wroga prawdziwego postępu. Wyidealizowano postęp jako szansę na odnowienie, na ożywienie tego co postrzegano jako przestarzałe i martwe. Ciekawa jest nota Autora: „W związku z tym trzeba zwrócić uwagę na ten osobliwy fakt, że teologia katolicka, rozważając pojęcie tradycji, okazuje od jakichś stu lat coraz silniejszą tendencję, by nieznacznie utożsamiać tradycję z postępem, albo też, by interpretować pojęcie tradycji łącznie z pojęciem postępu; nie uważa już bowiem tradycji za trwałe dobro otrzymane na początku, tylko za nieustanny rozwój znaczenia wiary”16. Jest to groźne zjawisko relatywizacji tradycji. Można próbować opisać to w kategoriach metafizycznych. Substancją tradycji – jest to, co niezmienne, przypadłości – to to, co zmienne, co dotyczy wielowiekowej interpretacji tradycji – również dzisiejszej jej zrozumienia.
Jednakowoż ani głęboki intelektualizm demitologizacji, ani pragmatyzm aggiornamento nie są przekonywające i staje się rzeczą widoczną, że również to, co razi jako zgorszenie w wierze chrześcijańskiej, jest czymś co sięga głęboko, czemu nie można bez reszty zaradzić ani teoriami ani czynami. A nawet tu dopiero ujawnia się swoistość chrześcijańskiego zgorszenia, coś, co by można nazwać chrześcijańskim pozytywizmem, nieusuwalną pozytywnością chrześcijaństwa. Rozumiem przez to, że wiara chrześcijańska nie ma wyłącznie do czynienia — jakby to można było przypuszczać, mówiąc o wierze — z tym co wieczne, a co jako zupełnie odmienne pozostaje poza ludzkim światem i czasem; ma ona raczej do czynienia z Bogiem w historii, z Bogiem jako człowiekiem”17. To bardzo istotna uwaga JR – wiara nie dotyczy abstrakcyjnego Boga filozofów, ale jest związana z żywym Bogiem objawiającym się w historii – którą oczywiście można również interpretować na sposób ateistyczny.
Jezus rzeczywiście pokazał Boga, ukazał Go w sobie samym lub — jak list 1 św. Jana jeszcze silniej określa — pozwolił nam Go oglądać i dotykać, tak że Ten, którego nikt nigdy nie widział, staje się dla nas historycznie dostępny”18. Jezus jest Bogiem i do siebie stosuje znane samoobjawienie Boga: „Jam jest, którym jest” (Wj 3,14) – porównaj J 8,24: „Przeto wam powiedziałem, że pomrzecie w grzechach waszych; bo jeśli nie uwierzycie, żem ja jest, pomrzecie w grzechu waszym”.
To, co — jak się wydaje — przede wszystkim ma nam przybliżyć Boga, mianowicie, że możemy Go dotknąć jako człowieka nam podobnego, iść Jego śladami, po prostu je przemierzać, to właśnie w bardzo głębokim sensie stało się założeniem dla „śmierci Boga”, która odtąd nieodwołalnie wyciska piętno na biegu historii i na stosunku człowieka do Boga. Bóg stał się nam tak bliski, że Go możemy zabić i przez to niejako przestaje być dla nas Bogiem. I tak stajemy dziś trochę zmieszani przed tym chrześcijańskim „Objawieniem” i pytamy się, zwłaszcza gdy je porównujemy z religijnością Azji, czy by nie było o wiele prościej wierzyć w to co wieczne — utajone, powierzyć się temu, rozważając i tęskniąc za tym? Czy nie byłoby lepiej, gdyby nas Bóg pozostawił w, nieskończonym oddaleniu? Czy nie byłoby łatwiej, wznosząc się ponad wszystko co ziemskie w spokojnej kontemplacji, wpatrywać się w wiecznie niepojętą tajemnicę, aniżeli zgodzić się na pozytywizm wiary w jedną jedyną postać i upatrywać zbawienie człowieka i świata niczym na końcu szpilki w jednym przypadkowym punkcie?”19. Bóg rzeczywiście został zabity w Jezusie Chrystusie i ciągle jest męczony przez wielu z Nim walczących. Przyjście do człowieka w ludzkiej postaci jest Jego wolą, Jego ryzykiem. Każdy człowiek stoi przed wyborem: przyjąć Go i być zbawionym, lub odrzucić Go i być potępionym.

4. Granice nowożytnego pojmowania rzeczywistości a miejsce wiary
Nie szukamy już czym jest „rzecz sama w sobie”, nie chcemy zgłębić istoty bytu, wydaje nam się to usiłowaniem bezowocnym, sama głębia bytu uchodzi za coś niedosięgalnego. Nastawiliśmy się na naszą własną perspektywę, na to co w najszerszym znaczeniu jest widzialne, na to czego możemy dotknąć, co możemy zmierzyć. Metodyka nauk przyrodniczych polega na tym ograniczeniu się do zjawisk. To nam wystarcza. Możemy się nimi zajmować i tak stworzyć sobie własny świat, w którym jako ludzie potrafimy żyć. W ten sposób powstało stopniowo w nowożytnym myśleniu i egzystencji nowe pojęcie prawdy i rzeczywistości, które, przeważnie nieświadomie, zakładamy w naszym myśleniu i mówieniu, a które wtedy tylko można przezwyciężyć, gdy zostanie poddane świadomej analizie”20. Tak na szczęście, nie jest do końca. Fizyka wchodzi w głębię bytu materialnego i ukazuje, że dziewiętnastowieczne rozumienie materii było fałszywe. Współczesna wiedza z zakresu cząstek elementarnych bardzo daleko odbiega od uproszczonej wizji świata materialnego. Pytania metafizyczne dotyczące bytu są może, tak jak i w przeszłości, zbyt trudne dla prostych ludzi, ale są one niezbędne do właściwego rozumienia rzeczywistości materialnej i niematerialnej.

a. Pierwsze stadium: narodziny historyzmu
Gdy usiłujemy poznać, jak doszło do nakreślonej tu postawy, będziemy mogli rozróżnić — jeśli się nie mylę — dwa stadia umysłowego przełomu. Pierwsze przygotował Kartezjusz, ostateczną postać nadał mu Kant, ale już przedtem w nieco innym kontekście myślowym podał je włoski filozof, Gianbattista Vico (1688—1744), który pierwszy sformułował zupełnie nowe pojęcie prawdy i poznania i, wyprzedzając swą epokę, ukuł formułę typową dla nowożytnej umysłowości, co do zagadnienia prawdy i rzeczywistości. Scholastycznemu verum est ens — byt jest prawdą — przeciwstawił formułę verum quia factum21. To znaczy, że naprawdę poznawalne jest dla nas tylko to, co sami zrobimy. Wydaje mi się, że na tym kończy się dawna metafizyka, a zaczyna specyficzna umysłowość nowożytna. Rewolucja nowoczesnego myślenia w stosunku do wszystkiego co dotąd było, została przeprowadzona z precyzją nie do naśladowania. Dla starożytności i średniowiecza sam byt był prawdziwy, to znaczy poznawalny, ponieważ uczynił go Bóg, będący po prostu intelektem; uczynił go, ponieważ go pomyślał”22. Byt jest prawdziwy, bo naprawdę istnieje, bo jest w pełni poznawalny, bo jest mądrze stworzony. To, że coś zostało uczynione przez człowieka, oznacza tylko, że zostało zrobione – dobrze lub źle, pożyteczne czy szkodliwe i może co najwyżej świadczyć o autorze, konstruktorze – czy on żyje prawdą, czy żyje fałszem, czy żyje moralnie, czy niemoralnie.
Natomiast twórczość człowieka z punktu widzenia świata starożytnego i średniowiecznego ukazuje się jako coś przypadkowego i przemijającego. Byt jest myślą, więc da się pomyśleć, jest przedmiotem myśli i wiedzy, dążącej do mądrości. Dzieło człowieka jest natomiast mieszaniną Logosu i braku logiki, a przy tym zapada się z czasem w przeszłość. Nie da się go całkowicie zrozumieć, bo nie tkwi w teraźniejszości, która jest warunkiem widzenia, nie ma pełni Logosu i całkowitej sensowności. Z tego powodu w starożytności i w średniowieczu uważano, że wiedzą o ludzkich sprawach może być tylko techne, umiejętność rzemieślnicza, a nie prawdziwe poznanie, i dlatego nie może być ona prawdziwą nauką. Stąd na uniwersytetach średniowiecznych artes, sztuki wyzwolone, były tylko wstępem do prawdziwej nauki rozważającej byt. Ten punkt widzenia tkwi jeszcze silnie na początku czasów nowożytnych, u Kartezjusza, gdy kwestionuje on naukowy charakter historii”23. Historia, na podstawie źródeł, może nadawać sens wydarzeniom historycznym, może badać ich realny przebieg, czy domyślać się ich przyczynom. Jest nauką silnie subiektywną, zależną od ideologii, polityki, czy różnego rodzaju interesów – tak na przykład, jeśli dotyczy spraw związanych z religią bardzo silnie zależy od wiary historyka – jaka jest jego wiara, na ile jest on związany z Jezusem Chrystusem – jedyną obiektywną prawdą.
JR posługuje się tu nie-tomistyczną metafizyką. Byt nie jest myślą – jest wynikiem myśli Bożej, podobnie jak ludzka twórczość wynika z ludzkiego myślenia. Istnienie jest analogiczne, bo inaczej istnieje byt substancjalny, jakim jest na przykład człowiek, a inaczej istnieje produkt ludzkiego działania, który też realnie istnieje.
Dla Kartezjusza prawdziwą pewnością jest jedynie oczyszczona z niepewności faktów poznawalnych zmysłami, czysto formalna pewność rozumowa. Zwrot do nowożytności zapowiada się jednakże, gdy tę pewność rozumową pojmuje on na sposób pewności matematycznej; matematykę uważa za wzór wszelkiego rozumowania”24. Myślenie Kartezjusza jest błędne, bo w sposób aprioryczny podważa pewność poznawania zmysłowego i wierzy w matematykę, która jest co najwyżej językiem umożliwiającym opis realnego świata.
Vico, „Formalnie idąc za Arystotelesem, wyjaśnia, że prawdziwą wiedzą jest znajomość przyczyn. Znam jakąś rzecz, gdy znam jej przyczynę; rozumiem to co ugruntowane, gdy znam grunt. Ale z tych dawnych myśli wyprowadza Vico zupełnie inne wnioski. Jeśli do prawdziwej wiedzy należy znajomość przyczyn, to możemy znać prawdziwie tylko to, co zrobiliśmy sami, bo znamy tylko samych siebie. To znaczy, że w miejsce dawnego utożsamienia prawdy i bytu pojawia się nowe utożsamienie prawdy i faktyczności; poznawalne jest tylko factum, to co zrobiliśmy sami. Zadaniem i możliwością umysłu ludzkiego nie jest rozważanie bytu, tylko rozważanie factum, tego co zostało zrobione, co jest właściwe dla świata człowieka, bo tylko to możemy poznać prawdziwie. Człowiek nie powołał kosmosu do istnienia; kosmos w swej istocie jest dla niego nieprzenikniony. Doskonałą, dającą się dowieść wiedzę można osiągnąć tylko w ramach fikcji matematycznych i w ramach historii, która dotyczy tego, co człowiek sam zdziałał i dlatego może to poznać. Wśród oceanu wątpienia, które zagrażało ludzkości po załamaniu się dawnej metafizyki na początku naszych czasów, natrafiono w factum znowu na ląd stały, na którym człowiek może próbować budować sobie nową egzystencję. Rozpoczyna się panowanie factum, to jest zasadnicze zwrócenie się człowieka do swego własnego dzieła, jako do czegoś co jest dla niego jedynie pewne”25. Metafizyka się nie załamała – załamali się co najwyżej filozofowie. Ograniczanie się tylko do wyrobów człowieka odcina go od rzeczywistości, w której żyje, co gorsze – od Boga, dzięki któremu żyje.
I tak matematyka i historia stają się dyscyplinami panującymi, co więcej, historia pochłania cały świat nauk i zmienia go zasadniczo. Filozofia staje się u Hegla — a w inny sposób u Comte'a — zagadnieniem historii, w którym sam byt należy pojmować jako proces historyczny. Teologia staje się u F. Ch. Baura historią; postępowanie teologiczne polega na badaniach ściśle historycznych, na dociekaniu tego, co się niegdyś działo, i z tym wiąże się nadzieja istotnego poznania rzeczy; u Marksa ekonomia narodowa zostaje przemyślana historycznie, a nawet w naukach przyrodniczych pojawia się ta powszechna tendencja historyczna. U Darwina systematyka istot żywych ujęta jest jako historia życia; na miejsce tego co niezmienne, co pozostaje takim, jakim zostało stworzone, wkracza szereg istot pochodnych, z których wszystkie pochodzą jedne od drugich i jedne do drugich są sprowadzane. W ten sposób jednak świat ukazuje się w końcu już nie jako trwałe podłoże bytu, ale jako proces, którego nieustanny rozwój jest zmianą samego bytu. W ten sposób okazuje się w końcu, że świat jest poznawalny jeszcze tylko jako coś, co uczynił człowiek. Ponad siebie nie może już człowiek spojrzeć, więc — znowu na płaszczyźnie factum — musi sam siebie uznać za przypadkowy twór odwiecznej ewolucji. Powstaje więc swoista sytuacja. Z chwilą, gdy radykalny antropocentryzm stwierdza, że człowiek może poznać tylko własne dzieła, musi zarazem go uczyć, by siebie samego uważał za twór przypadkowy, także tylko za factum. I tu również odbiera mu się niebo, z którego miał pochodzić, i tylko ziemia faktów pozostaje w jego rękach; ziemia, w której teraz przy pomocy łopaty stara się odcyfrować trudną historię swego powstania”26. Historycyzm jest szkodliwy dla dowolnej dyscypliny – bo zamiast zajmować się rzeczywistością, bada jedynie jej hipotetyczny rozwój – odchodzi od substancji i bada zmienność przypadłości. Nie prowadzi do poznania Boga, a koncentruje się na różnych elementach historii zbawienia – interpretując je z właściwym sobie sceptycyzmem i racjonalizmem.

b. Drugie stadium: zwrot ku myśleniu technicznemu
Verum quia factum, ten program, który ludziom wskazuje historię jako miejsce prawdy, nie mógł oczywiście wystarczyć. Program ten zrealizował się w pełni dopiero wtedy, gdy przeszło sto lat później związał się z drugą myślą, którą sformułował Karol Marks w klasycznym zdaniu: „Dotychczas filozofowie świat badali, obecnie muszą się starać ten świat przemienić”. Zadanie filozofii zostało w ten sposób jeszcze raz zasadniczo na nowo określone. W języku tradycji filozoficznej maksyma ta brzmiałaby tak, że w miejsce verum quia factum — czyli poznawalne prawdziwie jest to, co człowiek uczynił i może teraz rozważać — wkracza nowy program verum quia faciendum27 — prawda, o którą chodzi, jest możnością działania. Inaczej jeszcze mówiąc: prawda, z którą człowiek ma do czynienia, nie jest ani prawdą bytu, ani nawet prawdą czynów, jakich człowiek dokonał, tylko prawdą przemiany świata, kształtowania świata — prawdą odnoszącą się do przyszłości i działania”28. Doktryna marksistowska prowadzi wprost do komunizmu i co ciekawe, leży u podstaw nazizmu hitlerowskiego, który był narodowym socjalizmem. Brak tu kryterium dobra, które określałoby co warto czynić, a co jest szkodliwe. Doprowadza to usprawiedliwienia pseudofilozoficznego różnego rodzaju totalitaryzmów i niemoralnych ideologii – takich jak na przykład „gender”.
Dokumentacja źródłowa, do której dąży historia, a którą w XIX wieku uważa się za wielkie zwycięstwo historii nad spekulacją, zawiera zawsze jakąś wątpliwość, jakiś moment rekonstrukcji, interpretacji i dwuznaczności, tak że już z początkiem tego stulecia historia przeżywa kryzys, a historyzm ze swą dumną pretensją do naukowości zostaje zakwestionowany. Coraz wyraźniej okazywało się, że czyste factum i jego niewzruszona pewność w ogóle nie istnieje, że także w, factum mieści się zawsze interpretacja i jej dwuznaczność. Coraz bardziej stawało się widoczne, że znowu nie dało się zdobyć tej pewności, jaką sobie początkowo obiecywano po zwrocie od spekulacji do badania faktów”29. Odejście od klasycznej definicji prawdy prowadzi do postmodernizmu, który jest pseudofilozoficzną doktryną prowadzącą do destrukcji nauki – jako dziedziny bazującej na prawdzie i jej poszukującej. Ten kryzys historyzmu jest widoczny również w naukach biblijnych.
Z połączenia myślenia matematycznego i oparcia się na faktach powstaje określona przez nauki przyrodnicze umysłowa postawa współczesnego człowieka, która zarazem oznacza zwrot ku rzeczywistości jako ku temu, czego można dokonać. Z factum wynikło faciendum, z rzeczy zrobionej — rzecz, którą można zrobić, którą da się powtórzyć, sprawdzić, która jest teraz sama dla siebie. Prymat dzierży faciendum w miejsce factum, na cóż bowiem człowiekowi to, co przeminęło? Jeżeli chce panować nad teraźniejszością, nie może stać na straży muzeum własnej przeszłości”30. To, że coś jest możliwe do zrobienia nie oznacza, że jest to moralnie dobre – rosyjski komunizm i niemiecki nazizm – są tego przykładem.

c. Zagadnienie miejsca wiary
Wraz z tym drugim etapem nowożytnej myśli, mianowicie ze zwrotem ku faciendum, spełzło na niczym pierwsze usiłowanie teologii, by odpowiedzieć na nowo powstałą sytuację. Wszak teologia usiłowała nawet wyjść naprzeciw problematyce historyzmu, zredukowania prawdy do factum przez to, że samą wiarę konstruowała jako historię. Na pozór nawet mogła być z tego zwrotu zadowolona. Ostatecznie bowiem wiara chrześcijańska z samej swej treści istotnie należy do historii. Wypowiedzi Biblii nie mają charakteru metafizycznego, tylko charakter faktów. Pozornie mogła więc teologia być tylko zadowolona, gdy miejsce metafizyki zajęła historia, a nawet wydawać się mogło, że nadeszła jej godzina, że może zakontować ten nowy rozwój jako skutek własnego stanowiska”31. To nieprawda, że wypowiedzi Biblii nie mają charakteru metafizycznego – Bóg nigdy nie jest w niej prezentowany jako proces historyczny – On sam w Wj 3,14 definiuje się na sposób metafizyczny: „Jestem który Jestem” – 'ehjeh 'aszer 'ehjeh – gdzie Istnienie ma charakter metafizyczny, a nie historyczny. Objawia się w działaniu, które ukazuje Jego niezmienną, ponadczasową tożsamość.
Ale detronizacja historii na rzecz techniki wkrótce rozwiała takie nadzieje. Natomiast narzuca się teraz inna myśl — odczuwa się pokusę, by wiarę umieścić nie na płaszczyźnie factum, tylko na terenie faciendum, i za pomocą teologii politycznej tłumaczyć ją jako sposób przemiany świata. Sądzę, że w obecnej sytuacji wracamy do tego, do czego w okresie historyzmu zmierzała myśl o historii zbawienia. Widzimy, że na świat patrzy się dziś w perspektywie faciendum i odpowiada się na to, przenosząc wiarę na tę samą płaszczyznę. Jednakże nie chciałbym odrzucić tych dwóch usiłowań jako bezsensownych. Nie byłoby to z pewnością wobec nich sprawiedliwe. W jednym i drugim występuje na jaw to, co istotne, a co w innych układach mniej lub więcej przeoczono. Wiara chrześcijańska ma rzeczywiście do czynienia z factum, mieści się w specyficzny sposób na płaszczyźnie historii i nie jest przypadkiem, że historyzm i historia wyrosły głównie w kręgu wiary chrześcijańskiej. Wiara ma również niewątpliwie coś wspólnego z przemianą świata, z kształtowaniem świata, z protestem przeciw lenistwu ludzkich instytucji i tych, którzy z tego stanu rzeczy ciągną swe zyski. I znowu trudno uważać za przypadek, że pojmowanie świata jako czegoś, co da się kształtować, wyrosło w kręgu tradycji chrześcijańsko-żydowskiej i z jej inspiracji, choć także jako przeciwstawienie się jej zostało sformułowane właśnie przez Marksa. Nie można zaprzeczyć, że w obydwu wypadkach przejawia się coś z rzeczywistej myśli chrześcijańskiej, co przedtem pozostawało w ukryciu. Wiara chrześcijańska spotyka się niewątpliwie z zasadniczymi siłami napędowymi nowej epoki. Jest to rzeczywiście szansa naszej historycznej chwili, że możemy odtąd całkiem na nowo pojąć strukturę wiary pomiędzy factum a faciendum; jest zadaniem teologii wykorzystać to wezwanie i tę możliwość, odnaleźć i ożywić martwe punkty przeszłości”32. Zarówno doszukiwanie się wszędzie historii i ewolucji – związane z heglizmem, jak i manipulowanie teologią dla potrzeb komunizmu jest szkodliwe dla Kościoła. Nie warto usprawiedliwiać teologii wyzwolenia, ani żadnych teologii oddalających ludzi wierzących od prawdziwego Boga i kierujących ich na walkę polityczną. Jezus nie prowadził walki politycznej i prowadził ludzi do zbawienia nie usprawiedliwiając, ani nie negując realnej dominacji Rzymian na terytorium Izraela. Walczył z grzechem i złymi duchami pasożytującymi na ludziach, a nie ze strukturami społecznymi, czy konkretnymi władzami rządzącymi państwem, świątynią, czy synagogą.
Gdyby obie wspomniane próby miały być ekskluzywne i całkowicie przenosić wiarę na płaszczyznę factum lub faciendum, to w końcu byłoby niejasne, co właściwie znaczy, gdy człowiek mówi: credo — wierzę. Gdy to bowiem wypowiada, to ani nie podaje programu aktywnej przemiany świata, ani się nie włącza po prostu w łańcuch zdarzeń historycznych. Aby naświetlić tytułem próby to co istotne, mógłbym powiedzieć, że proces wiary nie należy do relacji: wiedzieć-wykonać, charakterystycznej dla umysłowej konstelacji nastawienia na to co wykonalne, faciendum, ale daje się o wiele lepiej wyrazić w innej relacji, mianowicie: stać przy czymś — rozumieć (stehenverstehen). Wydaje mi się, że tym samym stają się widoczne dwa sposoby ujmowania i dwie możliwości ludzkiego bytowania, które nie są pozbawione wzajemnego związku, wymagają jednak rozróżnienia”33. Wiara jest kontaktem z żywym Bogiem, który kieruje nas na ewangelizację, na pomoc w zbawieniu ludzi oddalających się stale od Niego. Jest ona możliwa dzięki Duchowi Świętemu, Duchowi Prawdy, który broni nas przed różnego rodzaju manipulacjami kłamstwa i pozwala nam żyć w Prawdzie, którą jest Jezus i do niej prowadzi.

5. Wiara jako stanie przy czymś i rozumienie
Przeciwstawiając parę pojęć: „stać” i „rozumieć” — parze: „wiedzieć” i „wykonać”, mam na myśli podstawowe, nieprzetłumaczalne, biblijne określenie wiary. Głęboką grę słów tego określenia Luter starał się uchwycić w formule: „jeśli nie wierzycie, to się nie utrzymacie”. Dosłowniej można by to określenie przełożyć: „jeśli nie uwierzycie (= nie będziecie trzymać się Jahwe), to się nie ostoicie” (Iz 9, 7)34. Jeden źródłosłów mn35 (amen) obejmuje wiele znaczeń; ich przenikanie się i zróżnicowanie tworzy subtelną kunsztowność tego zdania. Mieszczą się tu takie znaczenia jak: prawda, stałość, bezpieczny grunt, podstawa; a dalej: wierność, zaufać, powierzyć się, stanąć na czymś, wierzyć w coś; wiara w Boga okazuje się trwaniem przy Bogu, przez co osiąga człowiek trwałe oparcie w życiu. Słowa te określają wiarę jako zajęcie pewnego stanowiska, ufne stanięcie na gruncie słowa Bożego. Greckie tłumaczenie Starego Testamentu (tzw. Septuaginta) przeniosło na grunt grecki powyższe zdanie nie tylko w jego językowym, ale i w myślowym znaczeniu, mianowicie: „Jeśli nie wierzycie, to i nie zrozumiecie”36. Nieraz zwracano na to uwagę, że to tłumaczenie przedstawia typowy proces helenizacji przez to, że zmienia pierwotne znaczenie biblijne. Wiara została tu ujęta intelektualnie; zamiast wyrażać stanie na mocnym gruncie słowa Bożego, któremu można zaufać, łączyłaby się teraz z rozumem i rozumieniem, a przez to zostałaby przeniesiona na całkiem inną, niewłaściwą płaszczyznę. Jest w tym coś z prawdy. Sądzę jednak, że pod zmienionymi wyrażeniami zachowano tu na ogół to, co zasadnicze. „Stanie”, które według tekstu hebrajskiego jest treścią wiary, ma tym samym coś wspólnego z „rozumieniem”. Będziemy się musieli nad tym jeszcze zastanowić. Na razie możemy po prostu dalej snuć nasze rozważania i powiedzieć, że wiara mieści się na zupełnie innej płaszczyźnie niż płaszczyzna wykonywania i tego co wykonalne. Istotą wiary jest zawierzenie się czemuś, czego człowiek sam nie wykonał i nigdy wykonać nie może, a co właśnie dlatego jest oparciem i umożliwieniem wszelkiego naszego wykonywania. Dalej, wiary nie ma ani w ogóle być nie może na płaszczyźnie wiedzy o wykonalnym, na płaszczyźnie verum quia factum seu faciendum; tam jej znaleźć nie można, a każde usiłowanie, by wyjaśnić ją w znaczeniu wiedzy o wykonalnym, musi spełznąć na niczym. Nie można jej znaleźć w kategoriach tego rodzaju, a kto chce ją mimo to wyłożyć w tych kategoriach, wykłada coś fałszywego. Przejmujące słówko „a może”, którym wiara zawsze i wszędzie budzi niepokój w człowieku, nie wskazuje na niepewność wiedzy o wykonalnym, ale jest zakwestionowaniem wyłączności tej dziedziny, wykazuje jej względność, jako tylko pewnej domeny ludzkiego bytu, która może mieć jedynie charakter czegoś co nie jest ostateczne. Innymi słowy: doszliśmy w naszych rozważaniach do punktu, w którym się okazuje, że istnieją dwie zasadnicze postawy człowieka wobec rzeczywistości, nie dające się do siebie sprowadzić, bo obie rozgrywają się na całkiem innej płaszczyźnie”37. Sobór Watykański I tak definiuje wiarę: „Ponieważ człowiek całkowicie zależny jest od Boga jako Stwórcy i Pana swego, a rozum stworzony zupełnie podlega niestworzonej prawdzie, przeto jesteśmy zobowiązani Bogu objawiającemu okazać przez wiarę zupełne posłuszeństwo umysłu i woli. Kościół katolicki zaś wyznaje, że wiara ta, która jest „początkiem ludzkiego zbawienia”, jest cnotą nadprzyrodzoną, przez którą, za natchnieniem i pomocą łaski Bożej, wierzymy w prawdziwość rzeczy objawionych przez Boga, nie dla ich prawdziwości wewnętrznej, poznanej naturalnym światłem rozumu, lecz z powodu autorytetu samego Boga objawiającego, który się nie może mylić ani nikogo mylić nie może. Albowiem według świadectwa Apostoła „wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, świadectwem tych rzeczywistości, których nie widzimy”38.
Można by tu przypomnieć, że Martin Heidegger przeciwstawia sobie dwojakie myślenie: rachujące i myślenie rozważające. Obydwa sposoby są uprawnione i konieczne, ale właśnie dlatego nie można ich do siebie sprowadzić. Muszą więc istnieć obydwa; myślenie rachujące przyporządkowane jest działaniu, a myślenie rozważające ma za przedmiot sens rzeczy. Filozofowi z Fryburga nie można odmówić słuszności, gdy wyraża obawę, że w epoce, w której myślenie rachujące święci niebywałe triumfy, zagraża człowiekowi — i to może więcej niż kiedykolwiek — bezmyślność, ucieczka przed myśleniem. Myśląc tylko o tym, co wykonalne, staje człowiek wobec niebezpieczeństwa, że nie będzie się zastanawiał nad sensem swego istnienia. Co prawda taka pokusa istniała zawsze. I tak w XIII wieku wielki teolog franciszkański Bonawentura musiał zarzucić swym kolegom z wydziału filozoficznego w Paryżu, iż wprawdzie nauczyli się świat mierzyć, ale zapomnieli przykładać miary do siebie. Powiedzmy to raz jeszcze innymi słowami: wiara w tym znaczeniu jakie jej nadaje Credo, nie jest jakąś niepełną formą wiedzy, jakimś mniemaniem, które by można czy też należało przemienić w wiedzę o wykonalnym. Jest raczej z istoty swej inną postawą duchową, która występuje obok wiedzy zupełnie samodzielnie i odrębnie, i której się nie da sprowadzić do wiedzy ani z niej wywieść. Wiara bowiem nie należy do dziedziny tego, co wykonalne i wykonane, chociaż ma do czynienia z jednym i z drugim, ale należy do dziedziny zasadniczych decyzji, od których człowiek nie może się uchylić, a które może podjąć tylko w jednej jedynej formie. Tę właśnie formę nazywamy wiarą. Wydaje mi się, że trzeba sobie z tego jasno zdać sprawę: każdy człowiek musi w jakiejś formie podjąć zasadnicze decyzje i może to uczynić tylko na drodze wiary. Istnieje dziedzina, która nie dopuszcza innej odpowiedzi, tylko odpowiedź wiary, i właśnie tej dziedziny nikt pominąć nie może. Każdy człowiek musi w jakiś sposób „wierzyć”39. Wydaje mi się, że nie musi i dlatego mało jest ludzi prawdziwie wierzących. Można się kryć za pseudonaukowym agnostycyzmem, czy sceptycyzmem, czy też za materialistycznym ateizmem.
Zapytajmy jeszcze raz krótko: czym jest właściwie wiara? Możemy już na to odpowiedzieć: wiara jest postawą człowieka wobec całej rzeczywistości, nie dającą się sprowadzić do wiedzy, niewspółmierną z wiedzą, nadaniem sensu, bez którego nie znalazłby człowiek dla siebie miejsca na świecie, sensu jaki tkwi u podstawy ludzkich obliczeń i działań; bez niego człowiek nie mógłby ani obliczać, ani działać, bo może to czynić jedynie w miejscu przez ten sens wyznaczonym. Istotnie bowiem, człowiek żyje nie tylko chlebem z tego, co może wykonać; żyje jako człowiek właśnie tym, co mu jest właściwe jako człowiekowi: słowem, miłością, sensem. Sens jest chlebem, który go utrzymuje w tym co najwłaściwsze jego człowieczeństwu. Bez tego słowa, bez tego sensu, bez miłości znajdzie się w sytuacji, w której dalej żyć nie może, choćby opływał we wszelkie ziemskie dostatki. Któż z nas nie wie, że sytuacja „już dłużej nie wytrzymam” może się zjawić mimo nadmiaru dostatków? Ale sens nie płynie z wiedzy. Chcieć go wyprowadzić z wiedzy o wykonalnym znaczyłoby tyle, co bezsensowne usiłowanie Miinchhausena, by samemu wyciągnąć się z bagna za włosy. Wydaje mi się, że ta absurdalna historia dobrze ilustruje zasadniczą sytuację człowieka. Z bagna niepewności, niezdolności do życia nikt sam siebie nie wyciągnie; z niczego też siebie nie wyciągniemy, jak to jeszcze mógł przypuszczać Kartezjusz, przez jakieś cogito ergo sum, za pomocą łańcucha rozumowań. Sens, jaki sobie człowiek sam wymyśli, nie jest ostatecznie żadnym sensem. Sensu, to znaczy podstawy, na której opiera się cała nasza egzystencja, nie można sobie stworzyć; można go tylko przyjąć”40. Ten sens może być różnie formułowany i rzadko jest wiązany z wiarą katolicką.
I tak wychodząc z bardzo ogólnej analizy zasadniczej postawy wiary, doszliśmy wprost do chrześcijańskiego ujmowania wiary. Wierzyć po chrześcijańsku, to znaczy zawierzyć sensowi, który utrzymuje mnie i cały świat; przyjąć wiarę jako bezpieczny grunt, na którym mogę stanąć bez obawy. Mówiąc w języku bardziej tradycyjnym moglibyśmy powiedzieć: wierzyć po chrześcijańsku znaczy pojmować nasze istnienie jako odpowiedź na Słowo, Logos, które wszystko utrzymuje i ogarnia. Oznacza to zgodę na to, że sens, którego nie możemy sami nadać, lecz który tylko możemy przyjąć, już nam został darowany tak; iż wystarczy go przyjąć i mu się powierzyć. Stosownie do tego wiara chrześcijańska przyjmuje, że otrzymanie wyprzedza wykonanie. Nie umniejsza to wartości wykonywania ani nie czyni go zbytecznym. Tylko dlatego żeśmy otrzymali, możemy także wykonywać. A dalej, wiara chrześcijańska — już to powiedzieliśmy — opowiada się za tym, że to, czego nie widzimy, jest bardziej rzeczywiste niż to co widzimy. Wiara jest przyznaniem prymatu temu co niewidzialne, jako właściwej rzeczywistości, na której się opieramy, dlatego upoważnia nas do zajęcia spokojnej postawy wobec tego co widzialne, z całą odpowiedzialnością wobec tego co niewidzialne, jako prawdziwej podstawy wszystkiego. Wprawdzie wydaje się — i nie można temu zaprzeczyć — że wiara chrześcijańska z dwóch względów stanowi wyzwanie wobec nastawienia, ku któremu popycha nas dzisiejsza sytuacja w świecie. Nastawienie to w postaci pozytywizmu i fenomenologizmu skłania nas, byśmy się ograniczyli do tego co widzialne i co w najszerszym tego słowa znaczeniu zjawiskowe, a zarazem byśmy rozszerzyli na całość otaczającej nas rzeczywistości zasadniczą postawą metodologiczną, której nauki przyrodnicze zawdzięczają swe osiągnięcia. Zaś jako techne wzywa nas, byśmy oddali się temu, co można wykonać i w tym spodziewali się znaleźć dla siebie oparcie. Prymat tego co niewidzialne przed widzialnym i tego co otrzymane przed wykonanym sprzeciwia się wprost zasadniczemu nastawieniu dzisiejszego świata. Dlatego też zapewne tak trudny jest dla nas skok, jakim jest zawierzenie się temu co niewidzialne. A przecież wolność wykonywania, jak i posługiwania się poprzez metodyczne badanie tym co widzialne, została ostatecznie umożliwiona dopiero przez związanie jednego i drugiego — w wierze chrześcijańskiej — z przemijalnością i przez otwarcie tą drogą perspektywy na to, co sferę przemijalności przewyższa”41. Wiara, to zaufanie Bogu, który chce i potrafi nas prowadzić w teraźniejszości i ku przyszłości.

6. Rozumienie wiary
Skoro jednak rozumienie jest pojęciem naszego bytu, jako pojętego z zewnątrz, znaczy to, że znowu tego pojęcia nas z zewnątrz nie możemy pojąć. Nadaje nam ono sens właśnie przez to, że jest pojęciem nas z zewnątrz. W tym znaczeniu mówimy słusznie o tajemnicy jako o podstawie, która nas wyprzedza i zawsze przekracza, nie da się nigdy dosięgnąć ani przewyższyć. Ale na tym byciu naszym jako pojętym z zewnątrz przez to, co znowu niepojęte, zasadza się odpowiedzialność rozumienia, bez której wiara nie miałaby wartości i musiałaby sama siebie zburzyć”42. Tajemnicą jest sam Bóg i wszystko, co istnieje – bo samo istnienie jest tajemnicą, podobnie jak życie – na dowolnym poziomie.

7. „Wierzę w Ciebie”
Wiara chrześcijańska jest czymś więcej niż opowiedzeniem się za duchową podstawą świata. Jej zasadnicze sformułowanie nie brzmi „wierzę w coś”, ale „wierzę w Ciebie”. Jest ona spotkaniem z człowiekiem Jezusem i w tym spotkaniu doświadcza, że sensem świata jest osoba. Jezus przez swe życie z Ojca, w bezpośredniej i najgłębszej jedności modlitewnego, a nawet naocznego obcowania z Nim, jest świadkiem Boga; przez Niego to co niedotykalne staje się dotykalne, to co było dalekie, staje się bliskie. Więcej: jest On nie tylko świadkiem, któremu wierzymy, świadkiem tego co sam ujrzał w swojej egzystencji, będącej naprawdę zwrotem od fałszywego zacieśnienia się do tego co powierzchowne ku głębi całkowitej prawdy; jest On także obecnością wiecznego na tym świecie. W Jego życiu, w Jego bezwzględnym oddaniu swego istnienia ludziom mieści się sens świata: On nam oddaje się jako miłość, która także i mnie kocha i przez ten niepojęty dar trwałej miłości, której nie grozi żadna przemijalność, żadne zakłócenie egoizmem, czyni życie wartym życia. Sensem świata jest „Ty”, oczywiście tylko to, które samo nie jest czymś problematycznym, lecz jest oparciem dla wszystkiego, nie wymagającym żadnego innego oparcia”43. Wiara, to odkrycie Boga w Trójcy Jedynego. Odkrycie Ojca, który jest naszym Ojcem i moim Ojcem, odkrycie Jezusa, który jest Synem Bożym, ale i moim Bratem, jest odkryciem Ducha Świętego, Ducha Prawdy, który jest naszym natchnieniem, naszą mocą, naszym życiem.

Janusz Maria Andrzejewski OP
1 Odtąd będę posługiwał się skrótem JR.
2 J. RATZINGER, Wprowadzenie w chrześcijaństwo (Znak, Kraków 1970) 1.
3 RATZINGER, Wprowadzenie, 2.
4 RATZINGER, Wprowadzenie, 5-6.
5 RATZINGER, Wprowadzenie, 6-7.
6 RATZINGER, Wprowadzenie, 7.
7 RATZINGER, Wprowadzenie, 9.
8 RATZINGER, Wprowadzenie, 11.
9 RATZINGER, Wprowadzenie, 14.
10 RATZINGER, Wprowadzenie, 15.
11 RATZINGER, Wprowadzenie, 15-16.
12 RATZINGER, Wprowadzenie, 16.
13 RATZINGER, Wprowadzenie, 16-17.
14 RATZINGER, Wprowadzenie, 17-18.
15 RATZINGER, Wprowadzenie, 18.
16 RATZINGER, Wprowadzenie, 18, n. 4.
17 RATZINGER, Wprowadzenie, 19.
18 RATZINGER, Wprowadzenie, 19.
19 RATZINGER, Wprowadzenie, 20.
20 RATZINGER, Wprowadzenie, 22-23.
21 W dosłownym przekładzie: „prawdziwe, bo zrobione”.
22 RATZINGER, Wprowadzenie, 23-24.
23 RATZINGER, Wprowadzenie, 24-25.
24 RATZINGER, Wprowadzenie, 25.
25 RATZINGER, Wprowadzenie, 25-26.
26 RATZINGER, Wprowadzenie, 26-27.
27 Dosłownie: „Prawdziwe, bo możliwe do wykonania”.
28 RATZINGER, Wprowadzenie, 27-28.
29 RATZINGER, Wprowadzenie, 28.
30 RATZINGER, Wprowadzenie, 29.
31 RATZINGER, Wprowadzenie, 29.
32 RATZINGER, Wprowadzenie, 29-30.
33 RATZINGER, Wprowadzenie, 31.
34 Błąd w tekście JR. Chodzi o Iz 7,9: „Jeśli wierzyć nie będziecie, nie ostoicie się!”.
35 Błąd w transkrypcji – czasownik 'amen ma rdzeń 'mn.
36 Dosłownie: „Jeśli nie uwierzycie – to nie zrozumiecie”.
37 RATZINGER, Wprowadzenie, 31-33.
38 Breviarium Fidei, (Księgarnia świętego Wojciecha, Poznań, 21988) I, 48.
39 RATZINGER, Wprowadzenie, 33-34.
40 RATZINGER, Wprowadzenie, 34-35.
41 RATZINGER, Wprowadzenie, 35-36.
42 RATZINGER, Wprowadzenie, 40.
43 RATZINGER, Wprowadzenie, 40-41.

1 komentarz: